Tamtego dnia mieliśmy się spotkać. Przygotowywaliśmy przedstawienie dla dzieciaków i trzeba było wszystko omówić. Czekałam na to spotkanie z niecierpliwością małego dziecka oczekującego Bożego Narodzenia... Przy nim było tak cudownie... Jednak tego dnia wszystko się zmieniło. Miał być o piątej... spóźniał się już 20 minut choć zawsze był punktualny, nawet przychodził zawsze kilka minut przed czasem, gdyż, jak mówił „kto nie jest 5 minut przed czasem ten już się spóźnił". Tym razem spóźniał się już prawie pół godziny... Zaczęłam się niepokoić. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam. Nie łączy. Jakby numer nie istniał. Jeszcze raz - to samo. Postanowiłam zadzwonić na numer domowy - nikt nie odbierał telefonu długi czas. Po godzinie siódmej odebrałam telefon od jego siostry. Zamarłam - on... uległ wypadkowi... stan krytyczny... Nie potrafiłam wydusić słowa... Godzinę później byłam już w szpitalu. Dzięki pomocy jego siostry mogłam wejść nie tylko na oddział, ale do pokoju mojego ukochanego przyjaciela. Płakałam trzymając go za rękę. Już wiedziałam, że nogi nie udało się uratować. Ręka także będzie unieruchomiona. Dla mnie to nie było ważne, chciałam tylko by żył. Przez pięć dni przychodziłam do szpitala i przesiadywałam całymi godzinami przy jego łóżku razem z jego matką. Stałyśmy się sobie bliskie jak nigdy. Ja pocieszałam ją, ona mnie. Razem było inaczej.
Niestety, szóstego dnia po wypadku, kiedy akurat nie mogłam być u niego w szpitalu, gdyż w każdą środę pomagałam babci w porządkach i innych domowych sprawach, w chwili gdy niosłam po obiedzie talerze do mycia usłyszałam dźwięk telefonu - przyszedł sms. Trzymając naczynia na jednej dłoni wyciągnęłam telefon z kieszeni spodni... ta wiadomość spadła tak nieoczekiwanie i była tak tragiczna, że upuściłam talerze i sama osunęłam się z płaczem na podłogę. To była wiadomość od jego siostry... Mój przyjaciel tego dnia zmarł...
Pogrzeb był prześliczny, przybyło wielu ludzi, także tych, którzy go nie znali za dobrze, albo nawet nie znali wcale, ale coś o nim słyszeli... Nim przysypał go piasek wrzuciłam mu dwie róże - białą i czerwoną, z myślą - Kocham...
Kilka dni po pogrzebie wyjechałam z miasta ale raz w miesiącu, przez koleżankę, przesyłałam jedną różę na jego grób. Po 8 miesiącach wróciłam do rodzinnej miejscowości. Odwiedzając grób przyjaciela spotkałam jego matkę. Porozmawiałyśmy trochę, zapytałam jak się czuje. Gdy po kilku minutach już się pożegnałam i miałam odejść złapała mnie jeszcze za rękę i powiedziała:
"Kochana moja... dziękuję, że o nim pamiętasz... on tak bardzo Cię kochał, tylko nie miał odwagi Tobie tego powiedzieć..."
Gdy to usłyszałam ugięły się pode mną nogi a oczy zaszkliły łzami. Dopiero teraz zrozumiałam, jak wiele straciłam - nie tylko przyjaciela ale też prawdziwą miłość w swoim życiu.
Dopiero teraz przypomniałam tak wiele jego niedopowiedzianych słów, przypadkowych dotknięć ręki, spojrzenia... Baliśmy się powiedzieć sobie nawzajem co czujemy, a teraz było za późno... Nad grobem ukochanego wtuliłam się w ramiona jego matki i rozpłakałam się jak maleńka dziewczynka...
Dwa serca, w których kwitła miłość, lecz bały się ją wyznać... Ale gdy jedno przestało bić drugie nie zapomniało - miłość pozostała, większa, doskonalsza, sięgająca ponad śmierć...
Wiem, że urodziny Niall'a były 2 dni temu. Zatem, życzę mu wszystkiego najlepszego, dalszych sukcesów w karierze, tego aby się nie zmienił oraz tego, żeby każdego dnia był szczęśliwy, bo to najważniejsze.
5 komentarzy= nowy imagin. :)
O matko piękny :')
OdpowiedzUsuńAww. Płaczę :*
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPiękny ;")
OdpowiedzUsuńjejku płacze, coś ty mu zrobiła?! Dlaczego uśmierciłaś mojego kochanego głodomorka?! Jezu rycze, piękny imagin, wzruszyłam się, bardzo mocno, ew.
OdpowiedzUsuńhttp://www.niall-fanfiction-rose.blogspot.com/ Zapraszam :) 5sos i 1D
OdpowiedzUsuń